ale
> zastanawiało mnie, czemu ludzie bez dzieci nie szli gdzieś dalej, tylko
> rozkładali się niedaleko nas czy innych dzieciatych, a potem narzekali.
U mnie w miescie to jest fajnie rozwiazane. Przypadkowo chyba, bo przypadkowo,
ale jednak. Plaza wschodnia ma kilometry wody po kolana i tam bywaja rodziny z
dziecmi. Plaza zachodnia ma szybko opadajace dno i tam skupiaja sie ludzie
bezdzietni. Oczywiscie sa podpodzialy bo np. jedna z plaz zachodnich sluzy
glownie do lansu, a na jednej z plaz wschodnich dominuja surferzy, ale czlowiek
ma pelna swiadomosc, ze jak chce sie wybrac studencka paczka to jedzie na
zachod, a jak (za cene pewnego braku spokoju) nie ma ochoty na zastanawianie
sie, jak kto oceni jego celulit, to jedzie sie na wschod. I jus. ;D
> Samolotem z dziećmi nie leciałam, to że płaczą, to nie ich wina, nie umieją dać
> sobie rady z ciśnieniem.
Bywa i tak. Ale zdarzylo mi sie podrozowac z urocza trzylatka, ktora podczas
startu i ladowania mimo smoczka troche plakala z bolu, a poza tym byla
rozbrajajaco grzeczna i ladnie sie bawila, jak i z koszmarna czterolatka, ktora
urzadzila potworna awanture, ze nie moze ogladac bajki juz i teraz. I zadne
ksiazeczki, kolorowanki, zabawki nie wchodzily w gre, ona musi miec swoja bajke,
teraz, juz, w trakcie startu samolotu... Druga awantura byla 1,5 h pozniej w
trakcie ladowania.
turzyca napisała:
> Ale zdarzylo mi sie podrozowac z urocza trzylatka, ktora podczas
> startu i ladowania mimo smoczka troche plakala z bolu, a poza tym byla
> rozbrajajaco grzeczna i ladnie sie bawila, jak i z koszmarna czterolatka, ktora
> urzadzila potworna awanture, ze nie moze ogladac bajki juz i teraz. I zadne
> ksiazeczki, kolorowanki, zabawki nie wchodzily w gre, ona musi miec swoja bajke
> ,
> teraz, juz, w trakcie startu samolotu...
Czyżbym nie ujęła kategorii "koszmarne rozpuszczone bachory"? ;) Niestety, to
nie ich wina, to wina rodziców.
Są grzeczne dzieci, tak jak są spokojni dorośli, którzy siedzą na krześle
godzinami, i są tacy, którzy muszą wstać co pół godziny i zrobić cokolwiek. Ja
należę do tych drugich :)
Na każdą sytuację można patrzeć z różnych punktów widzenia. Można albo zobaczyć
niegrzeczne dziecko, które ucieka z domu i powinno zostać wybatożone, żeby
wiedziało gdzie jego miejsce a można też zobaczyć nad wiek dojrzałego, odważnego
i samodzielnego czterolatka, który świetnie sobie radzi w życiu i w związku z
tym, być może trzeba mu dać jakieś poważniejsze i ambitniejsze zajęcie niż
kolorowanki i piaskownica. Dla niektórych rodziców jest to trudne.
Wszelkie tego typu sytuacje wynikają z nieporozumień i nieumiejętności
wypracowania kompromisu. W podstawówce miałam koleżankę, która była ponad miarę
towarzyska i całymi dniami tylko by siedziała na trzepaku i biegała po osiedlu.
I zajmowała się nią babcia, która uważała, że dzieci mają siedzieć w domu i
gapić się w sufit. Poza tym nie lubiła swojego zięcia i cały czas twierdziła, że
musi wnuczkę wychować na ludzi, żeby nie była tak imprezowa i rozrywkowa jak
ojciec. A wyglądało to tak, że koleżanka biegała po osiedlu, babka ją szukała,
jak ją znalazła to ją tłukła i zamykała w pokoju, po czym koleżanka, korzystając
z tego, że mieszkali na parterze, uciekała oknem. A potem była powtórka z
rozrywki i babcia cały czas narzekała na wnuczkę, że jest cyt. wstrętnym,
krnąbrnym i rozwydrzonym bachorem.
A wystarczyło tylko żeby babcia zmieniła podejście do problemu i zrozumiała, że
kilkuletnie dziecko potrzebuje towarzystwa i nie będzie grzecznie całymi dniami
siedzieć z babcią w mieszkaniu.
Ja bym radziła dużo chusteczek wilgotnych do przecierania łapek, z czystością w
pociągu różnie bywa. Wodę w sprayu, dla ochłody. Uważać z toaletami, bo to już
najgorsze, co w pociągach może być (i wina tu lezy bardziej po stronie pasażerów
niż obsługi!)
Jedzonko jakieś typu biszkopciki, żeby nie brudziło rączek i otoczenia. Dużo picia.
Z zabawek: kolorowanki, naklejanki, książeczki z obrazkami, coś z ruchomymi
elementami... Na pewno nie zabawka rozkładana, z małymi elementami. I
zdecydowanie nie coś dźwiękowego, żeby nie wykończyć współpasażerów.
Naszym dzieciom podczas podróży pociągiem czytujemy "Pana Kuleczkę" opowiadanie
o podróży pociągiem. Sprawdza się na medal!
Poza tym warto być na dworcu trochę wcześniej, zeby sobie pozwiedzać, pooglądać
pociągi, lokomotywy, pogadać z panem konduktorem (jak taki gość każe być
grzecznym, to się jest grzecznym, bo co mundur, to mundur, doskonale robi na
autorytet). W samym pociągu warto zrobic wycieczkę właśnie do Warsa, coś zjeść,
a przede wszystkim pooglądać.
Ja zawsze jeździłam za dnia, ale moje dzieci bywają w pociągu raczej grzeczne,
wyglądają przez okno, trochę śpią... W sumie wcale nie musi być źle! Dużo zależy
też od nieprzewidywalnego, tzn od współpasażerów, jak będą znosić malucha.
Szczęśliwej podróży!
a mnie sie marzy, ze kiedys u nas tez beda takie kanjpy jak np w Stanch gdzie
bedzie mozna chodzic z dziecmi, gdzie bedzie je mozna przewinac (odpowiednio
wyposarzona lazienka), nakarmic, beda dla nich krzeselka, kredki i kolorowanki,
a ich szalenstwa nie beda nikomu przeszkadzac, ze beda takie sklepy z
zabawkami, ksiegarnie itd. brak takich miejsc skutkuje takimi jak ten watkami.
bywaja dzieci grzeczne od urodzenia, tzn spokojne (moje pierwsze) i szalone od
urodzenia (moje drugie), choc matka i ojciec ci sami.
autobusowe perypetie...
Mam dwoch chlopcow 5 i 3 lata.Codziennie pokonujemy ponad godzinna
trase do przedszkola i z powrotem( nie pytajcie ,czy moge zmienic,bo
nie moge z wielu wzgledow).Chlopcy sa grzeczni ,ale w autobusie
mlodszy dostaje strasznego focha,czasem udaje mi sie go zdusic w
zarodku,czasem niestety nie...Tak bylo dzis,maly po dniu w
przdszkolu wsiadl ,do nagrzanego autobusu(byl w spacerowce),no i
zaczelo sie,"za goraco",on chce wyjsc,usiasc,jesc,pic itd.nie
pomagaly kolorowanki,samochodziki,prowiant na takie
sytuacje,tlumaczenie,nic...byl zmeczony i wyrazal to na tyle
glosno,ze w pewnym momencie Pani na ok.ok 60,spoczela obok panienki
ok.25 i slysze...to jest wlasnie efekt bestresowego wychowania,matce
po lbie daitd,itp,na co mlodsza,"no...ja juz podglosilam(miala
sluchawki w uszach),bo w glowie dudni,starsza"wiem co mowie ,bo syn
w szkole pracuje i to co te dzieci wyrabiaja...".Nie wytrzymalam i
mowie Pania: "widze,ze Panie wiedze pedagogiczna przeogromna
posiadaja,wiec zapraszam,prosze dziecko uspokoic.Starsza sie
zmieszala,a mlodsza do mnie "co sie Pani do rozmowy wtraca",wiec ja
na to,ze mowi o moim dziecku,wiec sie wtracam i ze ona nie ma
pojecia,jakie moje dziecko mialo dzien i ,ze czeka go jeszcze
godzinna podroz tym pojazdem...ech! wscieklam sie strasznie!
powiedzcie jak wy sie zachowujecie,zachowalybyscie w takiej
sytuacji? musialam sie wyzalic,bo naprawde mna szarpnelo!
Mój M też rzadko kupuje dla dzieci coś sam z siebie. Ja z tym walczę małymi
kroczkami, pokazuję, że można kupic jakiś drobiazg bez okazji itp. I on się po
trochu zmienia - sam kupi czasami jakąś gazetkę, kolorowankę, maskotkę itp.
JEszcze ma tylko problem z tym, żeby to dać tak bez powodu Ale Twoje
zachowanie było naprawdę nie ok. Dziecku przed pójściem do sklepu się tłumaczy,
że prezent dla koleżanki, Tobie kupię, jak grzecznie pomożesz mi wybrać prezent
- jakiś drobiazg (ustalić co - np. Piotrusia, długopis. Ja dzisiaj właśnie to
przerabiałam - kupowałam z córką prezent dla drugiej córki na urodziny. Jasne
było powiedziane, że wybieramy "większy" prezent, a za pomoc w wyborze dostanie
drobiazg. Oczywiście, dziecko w sklepie traci silną wolę, ale Ty MUSISZ
:
"...A wracając do kącika, bardzo często zdarza się, że dziecku tak
się spodoba, że
nie chce iść do domu. Wiecie co mamy robią? Zgarniają wszystko ze
stolika i
zabierają do domku, aby tylko dziecko wyciągnąć. Zrozumiałabym:
kredkę, kilka
malowanek, ale zostawić pusty stolik lekkie przegięcie..."
hehe, to możemy Jodi20l sobie ręce podac ; wczesniej
włascicielka kupowała kolorowanki itp rzeczy -rozpływały sie w ciągu
kilku dni jak kamfora - teraz drukuje z netu -tak po 2-3 kartki do
malowania -te drukowane jakos dłużej egzystująna stoliku - ale
mistrzostwem świata było, jak jedna mama ze swoim +/- 4-o latkiem
chcieli zabrać ze stolika klocki na drucie (takie jak z Ikei -
kolorowe klocki nanizane na 3 druty wbite w drewniana ramkę -dość
spore toto wielkosciowo) . Dziecię zabawkę pod pachę (ledwo
mieśćił), mame za rękę i wychodzą. Właścicielka grzecznie poprosiła,
żeby zabawke zostawic na stoliku, bo inne dzieci też się nia
chętnie bawią -a mama zdziwiona na to : " to nie można jej SOBIE
zabrać ? "
I co Wy na to drogie Panie?
a u nas prezenty, takie typowe, są na Gwiazdkę
Święty Mikołaj przynosi paczkę, jak za dawnych czasów, z orzechami,
pomarańczami, słodyczami, ewentualnie jakieś absolutne drobiazgi typu
kolorowanka czy naklejki
no i nie obejdzie się bez rózgi, bo kto widział dziecka, które zawsze jest
grzeczne? ;o)
pozdrawiam
Judyta
Jak reagujecie na histerie swoich pociech??
ja czasami nie moge....jest naprawde grzeczna dziewczynka nie placze
wogole...no ale czasami jak w padnie w histerie tak jak teraz(siedziala pol
gdziny prtzed kompem i kolorowala stwierdzilam ze to juz starczy to wpadl;a w
placz i ze chce kolorowanki i juz)placze juz 40 min,ja zawsze nie zwracam na
to uwagi az sie uspokoi i przyjdzie i mnie przeprosi a wy jak reagujecie na
nagly atak placzu dzieci(histerie),a tak na marginesie corcia ma 3 latka...i
nadal placze
przyszla_mama22 napisała:
> ja czasami nie moge....jest naprawde grzeczna dziewczynka nie placze
> wogole...no ale czasami jak w padnie w histerie tak jak teraz(siedziala pol
> gdziny prtzed kompem i kolorowala stwierdzilam ze to juz starczy to wpadl;a w
> placz i ze chce kolorowanki i juz)placze juz 40 min,ja zawsze nie zwracam na
> to uwagi az sie uspokoi i przyjdzie i mnie przeprosi a wy jak reagujecie na
> nagly atak placzu dzieci(histerie),a tak na marginesie corcia ma 3 latka...i
> nadal placze
następnym razem uprzedź ją wcześniej , ze po 30 minutach (włacz budzik )
komputer zostanie wyłączone
Po 20 minutach powiedz,ze pól godziny niedługo minie
a na histerie nie zwracaj uwagi
i niekoniecznie spodziewaj się przeprosin, dziecko się zdenerwowało, co jest
dość zrozumiałe..
pręcik gdzieśtam. Chociaż w sumie jej akurat mogłoby to sprawić
przyjemność ;-p
Chodzi moje pacholę na religię w przedszkolu. chodzi, bo chciała, ok,
bronic jej nie będę. Podpisałam stosowne oświadczenie i już. W zeszłym
roku chodziła, dostała (dokładniej musiałam zakupić) zeszyt za 6 PLN na
cały rok, taka jakby kolorowanka, gdzie było bardzo mało tekstu, coś
trza było pokolorować, coś narysować i dziecko sobie radziło. Teraz
religia wygląda odmiennie - nie wiem - może dlatego, że to zerówka
jest??? Katechetka się nie zmieniła, więc myślałam, że po dwóch latach
religii będzie święty spokój. Ale gdzie tam, najpierw latałam za 60
kartkowym zeszytem do religii z obrazkami na każdej stronie (takie tło).
Nie mogły być dwa zeszyty 32 kartkowe sklejone, nie mógł być bez
obrazków... Znalazłam po dwóch tygodniach biegania po marketach i innych
sklepach. Kupiłam, podpisałam, dziecię wzięlo do przedszkola. Potem
musiałam zakupic zestaw bliżej nieokreslonej ilości obrazków do
kolorowania, które katechetka dzieciom rozdaje. Pomyślałam 3,5 PLN nie
majątek, kupię. I teraz okazuje się, że rodzice mają dziecku w zeszycik
ten, obok obrazeczka, co tydzień przepisywac z gablotki modlitwę, którą
ta kobita tam wiesza bo powstanie "piękny modlitewnik". No niech ją
zczyści. Nie mam co robić, tylko odprowadzając dziecko albo odbierając
mam debilować pod gablotką i modlitwę przepisywać, której moje dziecko
nawet nie umie jeszcze przeczytać, bo za małe. Łomatko. Katechetka po
lekkiej zjebce dokonanej przez wychowawczynie na moje zlecenie
powiedziała, że modlitw nie trzeba przepisywać, ale dzieci nie dostana
serduszka czerwonego jak nie będą miały... Tego dziecku nie zrobię... No
i debiluję pod gablotką i zdjęcia robię modlitw, a potem grzecznie
przepisuję. Zastanawiam się tylko, czy jak wydrukuje fotkę ze zdjęciem
gablotki, to moje dziecię zaliczy serduszko ;-)
Zatem wnioskuję jak na wstepie.
pozdr
Xena