Ten upał uderza ludziom do głów.Jadąc na działkę chcieliśmy
zatrzymać się przy jednym ze sklepów.Wjazd na parking(zupełnie
pusty) przyblokował taksówkarz i trzeba było nieżle manewrować,by
w ogóle wjechać.Wokół pustki,a on stoi sobie niemal na środku
drogi i ma wszystko gdzieś.Mżonek mój należy do dość opanowanych
ludzi,ale z uśmiechem podszedł do niego i pyta,czy mu się auto
zepsuło,bo tak na środku stoi? Facet mruknął iż czeka na klienta
więc mżonek grzecznie,że może by się jednak przestawił.
Na to facet wyskakuje z samochodu i z wyzwiskami stawia się
do bicia.Mój chłop,to nie ułomek więc spojrzał tylko z góry
na starszego pana i słyszę,jak cedzi:tylko mnie tknij,po czym
odwrócił się i poszedł do sklepu obrzucany różnymi obelgami.
Sama jeszcze nie zdążyłam wejść do środka i widząc,że pieniacz
biegnie na parking do naszego auta stoję i patrzę,co dalej.
Zapisał nasze numery rej. i wrzeszczy do mnie przez drogę:"a ty,co
się gapisz? Sp.. za nim do tego sklepu" Najpierw mnie wmurowało,po
czym grzecznie pytam o co mu chodzi? Facet zaczyna nam grozić
w tym stylu:"Jak nie miał ch..a w d...e, to będzie miał,pamiętaj,
ja go odpilnuję,teraz się doigra".Nie mogłam uwierzyć w to,co
słyszę,bo przecież nic mu nie zrobiliśmy i facet jest nam
zupełnie obcy.Drżącymi łapkami chwyciłam komórkę i zapisałam
też jego numery,ale byłam w takim szoku,że nie zapamiętałam ani
marki auta,ani korporacji,w której jeżdzi.Klient nie dotarł i
zanim mżonek wyszedł ze sklepu,taryfiarz odjechał.Chciałam
od razu jechać na policję,ale mąż to zlekceważył.
Jednak na działce nie dawało mi spokoju,bo znam różne numery,na
jakie ich stać,a przecież syn też jeżdzi i obawiam się,by
go w coś nie wmanewrowali. Wieczorem podjechaliśmy na komisariat.
Chodziło mi tylko o to,by gdzieś odnotowali,że taki fakt
miał miejsce,ale oni stwierdzili,że pogróżki zbyt ogólnikowe
i to raczej zwykła pyskówka,przejaw chamstwa i mogę jedynie
założyć sprawę cywilną.Dałam spokój choć pewne obawy pozostały.
Wróciliśmy do domu,stoję w oknie,a tu pisk opon i wielki
huk od szczytu bloku,po chwili ktoś ucieka rozpędzonym autem.
Pomyślałam,że może kogoś albo coś potrącił? Złapałam telefon
i lecę na dół,przede mną gna młody sąsiad z parteru.Na szczęście
nic nikomu się nie stało,po drodze hamowania było widać,że
gówniarz nie wyrobił zakrętu i chyba przywalił w słupek,ale
ja byłam już tak podminowana,że zanim do mżonka coś dotarło
byłam już w akcji
W gruncie rzeczy ma Pan rację, szkoda strzępić jezyk, bo to walka z
wiatrakami.
"Bałtyka", oczywiście, bardzo dobrze pamiętam, choć sam go nie
miałem. Zaczynałem od używanego "PaFaRo" (młodzieżówka), potem
awansowałem do nowego "Pioniera" (w zasadzie identyczny z PaFaRo,
tylko nazwa "nowocześniejssza" :), potem miałem "Eskę" (tzw.
półwyścigówka, bez przerzutki, na pewno Pan zna doskonale), wreszcie
po pracowitych wakacjach po X klasie liceum (kopałem rowy pod kable
telefoniczne) mogłem szarpnąć się (z pomocą rodziców) na "Huragana"
("Jaguar", niestety, był poza zasięgiem). Niedługo cieszyłem się
tym "Huraganem", bo po dwóch latach ukradli mi go z garażu sąsiada.
W czasie studiów były atrakcyjniejsze rozrywki:) niż jazda na
rowerze, więc następny "wehikuł" kupiłem dopiero na wycieczki z
córeczką, która "popychała" na przywiezionym jej z "saksów"
młodzieżowym (używanym) "arystokracie" marki Peugeot zadając szyku
wśród rówieśników. Ja sam "dymałem" wówczas na "Wigrach" - składaku,
który do dziś stoi w komórce na narzędzia na działce rekreacyjnej,
i - w razie potrzeby - doskonale służy jako środek komunikacji po
chleb (lub piwo:). Po Lublinie zaś "śmigam" na innym "składaku", a
mianowicie uskładanym osobiście z części dostępnych w internecie.
Chodzi jak burza i kosztował mnie tylko 550 zł, choć zbudowany jest
z dobrych elementów żeby wytrzymały moje 105 kg żywej (ciągle
jeszcze:) wagi.
Pozdrawiam.
powazny problem, help!
Wspominalam juz o tym, ale dzis naswietle jeszcze raz cala sytuacje,
bo nie wytrzymam ani jednego dnia dluzej.
Mieszkamy w domu, w ktorym sa 3 mieszkania, ani to kamienica, ani
blizniak, taki se dom po prostu z klatka schodową. Dom jest otoczony
sporą działką z przodu i z tyłu. Ta działka nie może być podzielona,
tylko to - kto jej używa jest kwestią umowy sąsiedzkiej - tak nam
powiedziano w urzędzie. Podobno zawsze byly klotnie o ta dzialke i
brak mozliwosci dogadania sie, mieszkali inni ludzie, ale sytuacja
byla zawsze zaogniona - moze klatwa jakas? W kazdym razie i my
jestesmy "nowi" i gora "nowa" i konflikt jak najbardziej istnieje.
Jestem zwolenniczką dobrych, lub choc poprawnych stosunkow z
sasiadami. A oni ciagle robia problem.
No wiec na samym poczatku 3 lata temu zanim sie jeszcze
wprowadzilismy, ale robilismy juz remont, przyszedl gosc z góry i
mowi, ze potrzebuje naszych podpisow, zebysmy sie zgodzili, zeby on
wybudowal na swojej czesci dzialki garaż. Tyle, ze on zajmowal juz
cala dzialke za domem - zagospodarowal ja krzaczkami, roznymi
bajerami, postawil zadaszenie i miejsce grillowe itd.. a oprocz tego
dopoki nikt nie mieszkal w naszym miszekaniu, to uzywal tez
przedniej czesci dzialki uwazajac ja za swoją. My nie wiedzielismy
jeszcze na jakiej zasadzie to wszystko jest i praktycznie sie
zgodzilismy na budowe garazu - tzn mielismy podpisac, ale osoba od
ktorej przejelismy to mieszkanie - powiedziala, ze absolutnie nie ma
takiej mozliwosci, ze gosc chce nas wycyckac, bo to jest nasze pole
nie jego. No wiec nam sie troche rozjasnilo (to bylo jeszcze przed
wizyta w urzedzie) i sie nie zgodzilismy. To on wyjechal wtedy z
pretensjami, ze on juz poniosl pewne koszty itd.. ale nie zapytal
nikogo wczesniej o zgode - wiec jego sprawa. A tak btw chcial walnac
przed moimi oknami kuchennymi garaz na jeepa. Jak sie juz
wprowadzilismy, to sie odbyla rozmowa nt. uzywania dzialki. Gosc
przyniosl jakas kartke papieru, gdzie odrecznie narysowany byl jego
zakres i stwierdzil, ze to w urzedzie mu dali, bez zadnych stempli,
bez niczego totalnie. Pojechalismy do urzedu no i w ksiegach
wieczystych zadnego takiego podzialu nie ma, tylko jest zapis, ze do
kazdego mieszkania przypisana jest dzialka - 1/3 calosci i ze
kwestia umowy jest z ktorej kto bedzie korzystal. No wiec sorry
rysiek, wreszcie doszlismy do porozumienia, ze to nasze pole. Do
tego mielismy rowniez uzywac "komorki" na leżaki, rowery itd.. na
spolke z gosciem, ale on nie pytajac nas o zdanie zrobil tam swojej
pannie studio - maluje, wiec juz dalismy spokoj.
Nie wiem czy gosc celowo, czy niecelowo utrudnia nam życie. W ogole
w zadnej kwestii nie mozna sie za bardzo dogadac, po drodze bylo
sporo roznych przejsc, ale ostatnie to przeboj po prostu. Laska,
ktora sie do niego wprowadzila ma wielkiego psa no i ten pies od
mniej wiecej roku psuje mi krew. Ile bylo rozmow, prosb itd.. nic z
tego, jak do sciany gadac. Pies zalatwia sie oczywiscie na naszej
dzialce - dosc czesto, bo pannie nie chce sie 50 metrow przejsc na
pola. Nie sprzata tego oczywiscie - bo po co. Raz jak sie wpienilam,
to wywalilam taka wielka kupe przed same drzwi wejsciowe, ona akurat
szla ze wsi, patrzy na ta kupe i patrzy i mowi: "to nie moja", ja
mowie "moja tez nie".. a z okna widze jak pies sie zalatwia..
niszczy mi ogrodek.. malo zawalu nei dostalam jak suka wpadla w moje
mieczyki i sie w nich wytarzala po prostu, polamala, zniszczyla
czesc.. po kilku rozmowach gosc obiecal ze zalozy furtke do ich
czesci i ze pies tam bedzie biegal..no i co? furtka jest, ale jej
nie zamykaja i pies caly czas lata po mojej dzialce. I po dobroci z
nimi rozmawialam i po zlosci, no nie da sie, olewaja wszystko. Dzis
np. wietrzylam posciel na suszarce do prania i sie suszarka wywalila
na trawe, wyszlam podniesc rzeczy, akurat oni wracali z psem,
oczywiscie bez smyczy, pies wpadl i zaczal mi sie tarzac miedzy
poduszkami i zrobil poze jakby mial sie odlac, a laska weszla i
zamiast zlapac suke to mowi "zaraz bedzie po poduszkach" ..wrylo
mnie normalnie, bo myslalam, ze to jednak w miare normalni ludzie,
ale po tym tekscie to mysle, ze jednak maja nierowno pod
kopula...szkoda, ze szok spowodowal, ze nie powiedzialam, ze zaraz
to po psie bedzie.. niestety nie odezwalam sie, bo mnie wcielo.
Nie wiem juz co robic i jak z nimi rozmawiac, skonczy sie wkoncu
tym, ze zwierze ucierpi. Jak widze tą suke, to odrazu mi sie puls
podnosi.. Jeszcze sa dobre motywy jak panna ja wypuszcza po prostu,
zeby ta se latala, a pozniej jej nie wpuszcza na chate i pies stoi
pod drzwiami i w nie łbem wali, drapie co slychac czasem przez pol
godziny, albo wracam wieczorem po pracy do domu, otwieram pierwsze
drzwi a z ciemnego korytarza rzuca sie na mnie czarna wielka masa..
zawalu dostac mozna..
Nie wiem, naprawde nie wiem co mam robic. Nie przemowie im do
rozsadku, a nie chce otruc psa, bo to przeciez nie jego wina, ze ma
pieprznietych wlascicieli. Mysle, ze gosc sie caly czas jakos msci
czy cos za to, ze nie ma garazu i ze zajelismy dzialke, ktora on
uzywal przez iles lat - tyle, ze nie nalezala do niego, wiec jego
pretensje sa niesluszne. Ja dluzej tak nie wytrzymam, co robic?
Dodam, ze nie jestesmy uciazliwymi sasiadami. Sprzatam klatke
schodową, myje ją w sumie na zmiane z sasiadka z naprzeciwka, bo oni
sie rzadko poczuwaja do tego typu spraw. Nie jestesmy glosni,
imprezy dosc rzadko, a jak juz to wspominamy ze moze byc troche
glosniej.. za to przez pare miesiecy jak goscia nie ma - bo pracuje
w innym miescie i wpada tylko w weekendy, to jego panna potrafi
naspraszac kolezanek i balowac do 3 nad ranem, bo ona artystka do
pracy nie chodzi i ma gdzies, ze u nas w domu slychac nawet to jak
ktos na bosaka chodzi na gorze, bo sufity takie. Albo bawi sie z
psem czasem ok polnocy turlajac mu jakies ciezarki albo cos w tym
stylu np. przez godzine. A jak juz wyjezdzala np. z gosciem na
tydzien, to potrafili np. zostawic kosz tak pelen, ze smiecie z
niego wypadaly przy wiekszym wietrze na moj ogrodek - no i co,
mialam czekac tydzien az wroca i sprzatna? Kazdy ma swoj kosz i
zamawia sobie wywoz, oni nie segreguja smieci (bo u nas co miesiac
sluzby miejskie zabieraja sprzed bramy makulature, szklo i plastik)
i do tego jakos rzadko maja wywoz i czasem ich pojemnik jest juz
tak napchany, ze stoi otwarty z gorka smieci, przy samym wejsciu,
syfi, wypadaja jakies brudy. No ale na to nie mam wplywu, wkurza
mnie tylko, ze w domu mieszkaja 3 rodziny i nawet w tak malej grupie
osob sa takie konflikty, ze sie nie mozna po ludzku dogadac itd