logo
 Pokrewne renessmekomórki jajowe ile uszkodzonych po35 rokuKomórka jako podstawowa jednostka życiaKOMÓRKA PERSONALNA JAKO CENTRUM ZYSKUkomis telefonów komórkowych w Krakowiekomórki rakowe w węźle chłonnymkomórki duży wybór z aparatemkomórka ci pika masz chomikujkomis Telefony komórkowe Warszawakomórka wyłączyć T9 SamsungKomórka jako mikrofon do kompa
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • opowiastki.keep.pl
  • renessme


    Ten upał uderza ludziom do głów.Jadąc na działkę chcieliśmy
    zatrzymać się przy jednym ze sklepów.Wjazd na parking(zupełnie
    pusty) przyblokował taksówkarz i trzeba było nieżle manewrować,by
    w ogóle wjechać.Wokół pustki,a on stoi sobie niemal na środku
    drogi i ma wszystko gdzieś.Mżonek mój należy do dość opanowanych
    ludzi,ale z uśmiechem podszedł do niego i pyta,czy mu się auto
    zepsuło,bo tak na środku stoi? Facet mruknął iż czeka na klienta
    więc mżonek grzecznie,że może by się jednak przestawił.
    Na to facet wyskakuje z samochodu i z wyzwiskami stawia się
    do bicia.Mój chłop,to nie ułomek więc spojrzał tylko z góry
    na starszego pana i słyszę,jak cedzi:tylko mnie tknij,po czym
    odwrócił się i poszedł do sklepu obrzucany różnymi obelgami.
    Sama jeszcze nie zdążyłam wejść do środka i widząc,że pieniacz
    biegnie na parking do naszego auta stoję i patrzę,co dalej.
    Zapisał nasze numery rej. i wrzeszczy do mnie przez drogę:"a ty,co
    się gapisz? Sp.. za nim do tego sklepu" Najpierw mnie wmurowało,po
    czym grzecznie pytam o co mu chodzi? Facet zaczyna nam grozić
    w tym stylu:"Jak nie miał ch..a w d...e, to będzie miał,pamiętaj,
    ja go odpilnuję,teraz się doigra".Nie mogłam uwierzyć w to,co
    słyszę,bo przecież nic mu nie zrobiliśmy i facet jest nam
    zupełnie obcy.Drżącymi łapkami chwyciłam komórkę i zapisałam
    też jego numery,ale byłam w takim szoku,że nie zapamiętałam ani
    marki auta,ani korporacji,w której jeżdzi.Klient nie dotarł i
    zanim mżonek wyszedł ze sklepu,taryfiarz odjechał.Chciałam
    od razu jechać na policję,ale mąż to zlekceważył.
    Jednak na działce nie dawało mi spokoju,bo znam różne numery,na
    jakie ich stać,a przecież syn też jeżdzi i obawiam się,by
    go w coś nie wmanewrowali. Wieczorem podjechaliśmy na komisariat.
    Chodziło mi tylko o to,by gdzieś odnotowali,że taki fakt
    miał miejsce,ale oni stwierdzili,że pogróżki zbyt ogólnikowe
    i to raczej zwykła pyskówka,przejaw chamstwa i mogę jedynie
    założyć sprawę cywilną.Dałam spokój choć pewne obawy pozostały.
    Wróciliśmy do domu,stoję w oknie,a tu pisk opon i wielki
    huk od szczytu bloku,po chwili ktoś ucieka rozpędzonym autem.
    Pomyślałam,że może kogoś albo coś potrącił? Złapałam telefon
    i lecę na dół,przede mną gna młody sąsiad z parteru.Na szczęście
    nic nikomu się nie stało,po drodze hamowania było widać,że
    gówniarz nie wyrobił zakrętu i chyba przywalił w słupek,ale
    ja byłam już tak podminowana,że zanim do mżonka coś dotarło
    byłam już w akcji



    W gruncie rzeczy ma Pan rację, szkoda strzępić jezyk, bo to walka z
    wiatrakami.
    "Bałtyka", oczywiście, bardzo dobrze pamiętam, choć sam go nie
    miałem. Zaczynałem od używanego "PaFaRo" (młodzieżówka), potem
    awansowałem do nowego "Pioniera" (w zasadzie identyczny z PaFaRo,
    tylko nazwa "nowocześniejssza" :), potem miałem "Eskę" (tzw.
    półwyścigówka, bez przerzutki, na pewno Pan zna doskonale), wreszcie
    po pracowitych wakacjach po X klasie liceum (kopałem rowy pod kable
    telefoniczne) mogłem szarpnąć się (z pomocą rodziców) na "Huragana"
    ("Jaguar", niestety, był poza zasięgiem). Niedługo cieszyłem się
    tym "Huraganem", bo po dwóch latach ukradli mi go z garażu sąsiada.
    W czasie studiów były atrakcyjniejsze rozrywki:) niż jazda na
    rowerze, więc następny "wehikuł" kupiłem dopiero na wycieczki z
    córeczką, która "popychała" na przywiezionym jej z "saksów"
    młodzieżowym (używanym) "arystokracie" marki Peugeot zadając szyku
    wśród rówieśników. Ja sam "dymałem" wówczas na "Wigrach" - składaku,
    który do dziś stoi w komórce na narzędzia na działce rekreacyjnej,
    i - w razie potrzeby - doskonale służy jako środek komunikacji po
    chleb (lub piwo:). Po Lublinie zaś "śmigam" na innym "składaku", a
    mianowicie uskładanym osobiście z części dostępnych w internecie.
    Chodzi jak burza i kosztował mnie tylko 550 zł, choć zbudowany jest
    z dobrych elementów żeby wytrzymały moje 105 kg żywej (ciągle
    jeszcze:) wagi.
    Pozdrawiam.



    powazny problem, help!
    Wspominalam juz o tym, ale dzis naswietle jeszcze raz cala sytuacje,
    bo nie wytrzymam ani jednego dnia dluzej.
    Mieszkamy w domu, w ktorym sa 3 mieszkania, ani to kamienica, ani
    blizniak, taki se dom po prostu z klatka schodową. Dom jest otoczony
    sporą działką z przodu i z tyłu. Ta działka nie może być podzielona,
    tylko to - kto jej używa jest kwestią umowy sąsiedzkiej - tak nam
    powiedziano w urzędzie. Podobno zawsze byly klotnie o ta dzialke i
    brak mozliwosci dogadania sie, mieszkali inni ludzie, ale sytuacja
    byla zawsze zaogniona - moze klatwa jakas? W kazdym razie i my
    jestesmy "nowi" i gora "nowa" i konflikt jak najbardziej istnieje.
    Jestem zwolenniczką dobrych, lub choc poprawnych stosunkow z
    sasiadami. A oni ciagle robia problem.
    No wiec na samym poczatku 3 lata temu zanim sie jeszcze
    wprowadzilismy, ale robilismy juz remont, przyszedl gosc z góry i
    mowi, ze potrzebuje naszych podpisow, zebysmy sie zgodzili, zeby on
    wybudowal na swojej czesci dzialki garaż. Tyle, ze on zajmowal juz
    cala dzialke za domem - zagospodarowal ja krzaczkami, roznymi
    bajerami, postawil zadaszenie i miejsce grillowe itd.. a oprocz tego
    dopoki nikt nie mieszkal w naszym miszekaniu, to uzywal tez
    przedniej czesci dzialki uwazajac ja za swoją. My nie wiedzielismy
    jeszcze na jakiej zasadzie to wszystko jest i praktycznie sie
    zgodzilismy na budowe garazu - tzn mielismy podpisac, ale osoba od
    ktorej przejelismy to mieszkanie - powiedziala, ze absolutnie nie ma
    takiej mozliwosci, ze gosc chce nas wycyckac, bo to jest nasze pole
    nie jego. No wiec nam sie troche rozjasnilo (to bylo jeszcze przed
    wizyta w urzedzie) i sie nie zgodzilismy. To on wyjechal wtedy z
    pretensjami, ze on juz poniosl pewne koszty itd.. ale nie zapytal
    nikogo wczesniej o zgode - wiec jego sprawa. A tak btw chcial walnac
    przed moimi oknami kuchennymi garaz na jeepa. Jak sie juz
    wprowadzilismy, to sie odbyla rozmowa nt. uzywania dzialki. Gosc
    przyniosl jakas kartke papieru, gdzie odrecznie narysowany byl jego
    zakres i stwierdzil, ze to w urzedzie mu dali, bez zadnych stempli,
    bez niczego totalnie. Pojechalismy do urzedu no i w ksiegach
    wieczystych zadnego takiego podzialu nie ma, tylko jest zapis, ze do
    kazdego mieszkania przypisana jest dzialka - 1/3 calosci i ze
    kwestia umowy jest z ktorej kto bedzie korzystal. No wiec sorry
    rysiek, wreszcie doszlismy do porozumienia, ze to nasze pole. Do
    tego mielismy rowniez uzywac "komorki" na leżaki, rowery itd.. na
    spolke z gosciem, ale on nie pytajac nas o zdanie zrobil tam swojej
    pannie studio - maluje, wiec juz dalismy spokoj.
    Nie wiem czy gosc celowo, czy niecelowo utrudnia nam życie. W ogole
    w zadnej kwestii nie mozna sie za bardzo dogadac, po drodze bylo
    sporo roznych przejsc, ale ostatnie to przeboj po prostu. Laska,
    ktora sie do niego wprowadzila ma wielkiego psa no i ten pies od
    mniej wiecej roku psuje mi krew. Ile bylo rozmow, prosb itd.. nic z
    tego, jak do sciany gadac. Pies zalatwia sie oczywiscie na naszej
    dzialce - dosc czesto, bo pannie nie chce sie 50 metrow przejsc na
    pola. Nie sprzata tego oczywiscie - bo po co. Raz jak sie wpienilam,
    to wywalilam taka wielka kupe przed same drzwi wejsciowe, ona akurat
    szla ze wsi, patrzy na ta kupe i patrzy i mowi: "to nie moja", ja
    mowie "moja tez nie".. a z okna widze jak pies sie zalatwia..
    niszczy mi ogrodek.. malo zawalu nei dostalam jak suka wpadla w moje
    mieczyki i sie w nich wytarzala po prostu, polamala, zniszczyla
    czesc.. po kilku rozmowach gosc obiecal ze zalozy furtke do ich
    czesci i ze pies tam bedzie biegal..no i co? furtka jest, ale jej
    nie zamykaja i pies caly czas lata po mojej dzialce. I po dobroci z
    nimi rozmawialam i po zlosci, no nie da sie, olewaja wszystko. Dzis
    np. wietrzylam posciel na suszarce do prania i sie suszarka wywalila
    na trawe, wyszlam podniesc rzeczy, akurat oni wracali z psem,
    oczywiscie bez smyczy, pies wpadl i zaczal mi sie tarzac miedzy
    poduszkami i zrobil poze jakby mial sie odlac, a laska weszla i
    zamiast zlapac suke to mowi "zaraz bedzie po poduszkach" ..wrylo
    mnie normalnie, bo myslalam, ze to jednak w miare normalni ludzie,
    ale po tym tekscie to mysle, ze jednak maja nierowno pod
    kopula...szkoda, ze szok spowodowal, ze nie powiedzialam, ze zaraz
    to po psie bedzie.. niestety nie odezwalam sie, bo mnie wcielo.
    Nie wiem juz co robic i jak z nimi rozmawiac, skonczy sie wkoncu
    tym, ze zwierze ucierpi. Jak widze tą suke, to odrazu mi sie puls
    podnosi.. Jeszcze sa dobre motywy jak panna ja wypuszcza po prostu,
    zeby ta se latala, a pozniej jej nie wpuszcza na chate i pies stoi
    pod drzwiami i w nie łbem wali, drapie co slychac czasem przez pol
    godziny, albo wracam wieczorem po pracy do domu, otwieram pierwsze
    drzwi a z ciemnego korytarza rzuca sie na mnie czarna wielka masa..
    zawalu dostac mozna..
    Nie wiem, naprawde nie wiem co mam robic. Nie przemowie im do
    rozsadku, a nie chce otruc psa, bo to przeciez nie jego wina, ze ma
    pieprznietych wlascicieli. Mysle, ze gosc sie caly czas jakos msci
    czy cos za to, ze nie ma garazu i ze zajelismy dzialke, ktora on
    uzywal przez iles lat - tyle, ze nie nalezala do niego, wiec jego
    pretensje sa niesluszne. Ja dluzej tak nie wytrzymam, co robic?
    Dodam, ze nie jestesmy uciazliwymi sasiadami. Sprzatam klatke
    schodową, myje ją w sumie na zmiane z sasiadka z naprzeciwka, bo oni
    sie rzadko poczuwaja do tego typu spraw. Nie jestesmy glosni,
    imprezy dosc rzadko, a jak juz to wspominamy ze moze byc troche
    glosniej.. za to przez pare miesiecy jak goscia nie ma - bo pracuje
    w innym miescie i wpada tylko w weekendy, to jego panna potrafi
    naspraszac kolezanek i balowac do 3 nad ranem, bo ona artystka do
    pracy nie chodzi i ma gdzies, ze u nas w domu slychac nawet to jak
    ktos na bosaka chodzi na gorze, bo sufity takie. Albo bawi sie z
    psem czasem ok polnocy turlajac mu jakies ciezarki albo cos w tym
    stylu np. przez godzine. A jak juz wyjezdzala np. z gosciem na
    tydzien, to potrafili np. zostawic kosz tak pelen, ze smiecie z
    niego wypadaly przy wiekszym wietrze na moj ogrodek - no i co,
    mialam czekac tydzien az wroca i sprzatna? Kazdy ma swoj kosz i
    zamawia sobie wywoz, oni nie segreguja smieci (bo u nas co miesiac
    sluzby miejskie zabieraja sprzed bramy makulature, szklo i plastik)
    i do tego jakos rzadko maja wywoz i czasem ich pojemnik jest juz
    tak napchany, ze stoi otwarty z gorka smieci, przy samym wejsciu,
    syfi, wypadaja jakies brudy. No ale na to nie mam wplywu, wkurza
    mnie tylko, ze w domu mieszkaja 3 rodziny i nawet w tak malej grupie
    osob sa takie konflikty, ze sie nie mozna po ludzku dogadac itd

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zabaxxx26.xlx.pl