logo
 Pokrewne renessmekolonie obozy letnie za granicąkolonie letnie jazda konnakolonie nad morzem POLTURkominek w stylu kolonialnykolonie w Polsce w górachkolonie letnie 3 tygodnioweKOLONIE JASTRZĘBIA GÓRAKolonializm w XIX wiekukolonie Gminne Piasecznakolonie za granicą 2006
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaczytam.htw.pl
  • renessme


    Czarek pisze o Afryce - cz. IV
    Biali Poludniowoafrykanczyczy mówiący po holendersku, albo Afrykanerzy, jak się
    woleli sami nazywać, rozpoczęli swój pełen niebezpieczeństw marsz na północ.
    Można tu dopatrzyć się wielu podobieństw do pionierów prących na Zachód w
    Ameryce. Po pierwsze, w podobnych wozach, pokrytych białym płótnem, chroniącym
    przed skwarem i deszczem, choć to tylko czysto zewnętrzny atrybut. Pionierzy
    amerykańscy na swojej drodze napotykali plemiona indiańskie, które w obronie
    własnych terytoriów napadały na wozy pionierskie. Biali bezdusznie tępili
    Indian. Dla obrony własnej przywoływali kawalerię Stanów Zjednoczonych, która,
    z kolei, dziesiątkowała Indian. Czasami dochodziło do strasznych rzezi
    niewinnych ludzi z obydwu stron, chociaż wiadomo, że Stany Zjednoczone złamały
    wszelkie porozumienia z Indianami, anektując kolejno ich ziemie i zabijając
    nawet spokojne plemiona, wraz z kobietami i dziećmi. Pionierzy południowo -
    afrykańscy, zwani Voortrekkers, parli na północny wschód, w poszukiwaniu ziemi,
    na której się osiedla. Po drodze następowały podobne konfrontacje z plemionami
    czarnymi, których teraz już pojawiła się znacznie większa ilość. Basuto i Xhosa
    były tradycyjnie plemionami pasterskimi i wojowały tylko, jeśli były
    zaatakowane. Natomiast Zulusi byli wojownikami, wykazujący się wielką odwagą i
    niebezpieczni, pomimo nie posiadania broni palnej. Walczyli dzidami, które
    zwali assegaai. Oni przeważnie atakowali pierwsi. Ich domem była ta cześć Płd.
    Afryki, która dziś nazywa się prowincją Natal, ale Zuluscy wojownicy docierali
    znacznie bardziej na zachód.
    Po wielu trudach podroży, straceniu tysięcy ludzi, zarówno w potyczkach, jak i
    z chorób, Voortrekkers przekroczyli rzekę nazwana Oranje, na chwałę orańskiego
    króla Holandii i osiedlili się tam, tworząc pierwsza republikę Wolny Stan
    Oranje (Oranje Vrystaat) ze stolicą w Bloemfontein. Ponieważ przeważająca
    większość Afrykanerów, to byli farmerzy, a farmer po holendersku jest „boer”,
    Anglicy o nich mówili „boers” (po polsku Burowie) nazwa, która weszła do
    historii. Część Burow (już teraz piszę z dużej litery) zawędrowała jeszcze
    dalej na północ pod wodza swego lidera – Andiesa Pretoriusa. Doszli do rzeki,
    która miała bardzo mętną wodę i nazwali ja Vaal (po holendersku- szara, mętna).
    Po przekroczeniu tejże rzeki, krainę na północ od niej nazwali Transvaal i tam
    powstała druga republika burska o tej samej nazwie. A stolicę nazwano dla
    uczczenia wodza – Pretoria. Tu mała dygresja. Język holenderski był nadal
    językiem urzędowym w obydwu republikach, ale język mówiony już znacznie
    odbiegał od pierwowzoru. Doszły naleciałości z języka niemieckiego, zakorzeniły
    się niektóre słowa hotentockie, a nawet z narzeczy murzyńskich i z
    angielskiego. Potocznie język swój Burowie nazywali Afrikaans. Zanim nastąpił
    Wielki Trek, już zdążyli się niektórzy pożenić z Angielkami, które lojalnie
    towarzyszyły swoim mężom w trudach wędrówki na północ, ale ślad językowy
    wywarły.
    Republiki burskie z początku kwitły, a pracowitość ludzka w krótkim czasie
    doprowadziła do rozbudowania szeregu miast, ustanowienia szkół, infrastruktury
    państwa na tamte czasy nowoczesnego. Plemiona czarne właściwie nie żyły w
    granicach tych republik, czasem indywidualni ludzie tam zawędrowali i najmowali
    się, jako siła fizyczna do pracy. Oczywiście, nie uznawane były nigdy za
    obywateli. Granice musiały jednak być strzeżone na wypadek ataku ze strony
    Zulusów.
    Tymczasem Anglicy rozpoczęli silną ekspansję na wschód. Założyli nową prowincję
    Natal, z miastem Durban i ciągle wojowali z wojownikami zuluskimi. Zulusi byli
    w tym czasie dowodzeni przez okrutnego i brutalnego króla Dingaana, który
    został królem Zulusów po zamordowaniu swojego brata Czaki. Czaka był też
    okrutny, czerpał radość ze słuchania jęków ludzi (własnych) zrzucanych ze skały
    do wody w oceanie, gdzie było pełno rekinów. Dingaan, z którym angielskie
    władze musiały się liczyć, zaprosił białych na rokowania, ale kiedy przybyli i
    usiedli, wykrzyknął do swoich wojowników, by „zabić białych czarowników”.
    Miało to miejsce 16 grudnia 1838 roku. Dingaan w końcu uciekł tam, gdzie
    obecnie jest Swaziland i sam zginął zamordowany przez kogoś innego z rodziny.
    Coś podobnie, jak na dworze carskim. Tak wiec, stosunki władz angielskich z
    Zulusami były dalekie od dobrych i dochodziło do wielu bitew, w których obydwie
    strony wykazywały się niesłychaną odwagą. Wiadomo jednak, z Anglicy ze swoją
    przewagą technologiczną doprowadzili do opanowania całego terytorium. Do
    republik burskich nie wtrącali się i przez szereg lat nawet się nimi nie
    interesowali. Aż nie nastąpił przypadek zmieniający bieg historii. W roku 1886,
    Australijczyk, George Harrison, natknął się na złoto osadzone na stokach
    Grzbietu Białej Wody (Witwatersrand) w pobliżu wioski Johannesburg. George
    Harrison nie widział jeszcze, że stoi na najbogatszej żyle złota na świecie.
    Wędrowny żydowski kupiec doniósł o tym wydarzeniu Anglikom (ci Żydzi zawsze
    musieli namieszać!) i natychmiast rozpoczęła się gorączka złota. Do Transwalu z
    dnia na dzień zjechały się tysiące ludzi z całego świata, w pogoni za szybkim
    wzbogaceniem się. Z wioski, Johannesburg stał się miastem, naprędce budowanym,
    dlatego z wąskimi ulicami i niezbyt pięknym. Kopalnie złota rozrastały się,
    prosperowały i Transwal robił się sławny na świecie. Jakkolwiek oficjalnie
    używany był język holenderski, ulice i place przed kopalniami rozbrzmiewały
    teraz wieloma językami, a głównie angielskim.
    No i można było się spodziewać, ze Anglicy też zainteresują się takim kąskiem.
    Nie trzeba było długo czekać. Zaproponowali wodzom republiki, że królowa
    Wiktoria przyjmie ich pod swój protektorat i ochroni przed ewentualnymi
    napadami ze strony Zulusów. Przywódcy burscy odpowiedzieli wyraźnie i
    niedwuznacznie: „Nie!” Ale Anglicy chcieli ich koniecznie uszczęśliwić na siłę.
    Ściągnęli duże posiłki wojska ze swoich innych kolonii i z kraju rodzinnego i
    po prostu napadli na Burów. Stoczono dwie wojny burskie. Ale to już w
    następnym odcinku..

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zabaxxx26.xlx.pl