Norma B jest lex specjalis czyli norma szczególną, w stosunku do normy A
(lex generalis). I lex specjalis derogat legi generali czyli ustawa
szczególna deroguje ustawę ogólną, czyli jeżeli jest jakas norma
szczególna
regulujaca daną sytuacją pawną to obowiązuje norma szczególna a nie
ogólna.
Rozstrzyganie kolizji norm prawnych, na pewno było na prawoznawstwie czy
czymś takim. ;)
pzdr
Dzięki wielkie za pomoc
Czyli z tego co zrozumiałem zastrzeżenie oznacza, że jeżeli wystąpi sytuacja
inna to obowiązuje TYLKO zastrzeżenie :-)
Jest to rozsądne ale jak życie pokazuje ilu prawników tyle definicji tego
nieszczęsnego "z zastrzeżeniem":-)
Teraz tylko pozostaje mi poszukać jakąś książkę do prawoznawstwa i sprawa
załatwiona.
Nie, żebym nie ufał, ale jak będę argumentował swoją interpretację słowa "z
zastrzeżeniem" nie za bardzo mogę opierać się na "grupie" ;-)
Dzięki wielkie
Darek
mis22 napisał:
> W bardziej tolerancyjnych krajach nowa partnerka moze adoptowac dziecko i byc
> prawnym rodzicem.
W "bardziej tolerancyjnych krajach", pod względem prawnym, marchewka jest
owocem, a ślimak rybą.
> Dyskusyjna jest definicja normalnosci.
Nie jest dyskusyjna. Normę stanowi większość. Po prostu.
> Czy faszysci wychowani w "normalnej" rodzinie to normalni ludzie?
Nie zawsze tzw. normalne rodziny wychowują normalnych ludzi.
> Osobiscie zostalem wychowany tylko przez matke,
> ktora nie byla nigdy zamezna. Jestem inzynierem zarabiajacym 3x wiecej niz
> srednie zarobki w Stanach. Mam czworo doroslych dzieci, z ktorych dwoje robi
> doktorat, a dwoje skonczylo studia, pracuje i tez zarabia powyzej sredniej.
> Nigdy nie mialem kolizji z prawem. Czy ja jestem normalny wg Ciebie?
Zarobki powyżej średniej nie stanowią o normie.
> Czy rektor może NIE WYRAZIĆ zgody na wejście policji z nakazem sądowym? Wg
> mnie ta ustawa wyraźnie daje rektorowi taką możliwość - rektor MUSI zapewnić
> prawo ale w jaki sposób to zrobi, to jest już jego sprawa.
Trzeba by najpierw ustalić właściwą wykładnię definicji "Służb państwowych odpowiedzialnych za utrzymanie porządku publicznego i
bezpieczeństwa wewnętrznego". Pojawia się tu problem czy pod tę definicję łapie się policja wykonująca polecenie prokuratora. Prokurator jest organem ścigania, a nie bezpieczeństwa i w tym wypadku policja też w takiej roli występuje.
Po drugie, gdyby uznać, że się nawet łapie pod definicję to zachodzi kolizja norm prawnych (prawo do wejścia z postanowieniem prokuratora vs prawo do nienaruszalności uczelni przez służby). W takim wypadku obowiązuje prawo bardziej szczegółowe w danej sytuacji. Które to jest? Według mnie są uzasadnione przesłanki, aby uznać, że prawo wejścia z postanowieniem prokuratora jest bardziej szczegółowe. Ogólną zasadą jest ta nienaruszalność uczelni, natomiast tu mamy szczególny przypadek działania w ramach, gdzie indziej skodyfikowanej procedury karnej. Ale czy tak faktycznie jest, nie wiem, orzeczeń sądu najwyższego jak na razie nie było.
Nie ma żadnej kolizji...
... w wierzącym agnostyku. Każdny z nas jest czasami agnostykiem - jedni
częściej inni rzadziej - normalka.
I zupełnie normalne jest, że masz swoje kryteria ważności własnych spraw, a inni
mają swoje. Normalne też jest, że są PRAWNE normy ważności spraw publicznych i
są one czasem inne niż nasze. Jeśli Twoje standardy są węższe (tak jest w
przypadku powodów do nieważności małżeństwa) od prawa kanonicznego, to Twoja
sprawa. Prawo dopuszcza więcej, a inni mogą z tego korzystać.
W tym wątku ludzie opisują wydarzenia sprzed małżeństwa, które doprowadziły do
rozpadu małżeństwa. Można się zastanawiać, czy sakrament w ogóle zaistniał jeśli
NIE MÓGŁ być wiążący na całe życie - z definicji.
totempotem napisała:
> Czy Twoja defincja tolerancji jest inna ?
to nie żadna deinicja tylko jakiś esej, wariacja na temat tolerancji. nie,
tolerancja nie polega na poszanowaniu poglądów i zachowań całkowicie
sprzecznych z moimi, bo to zakłada również tolerancję dla np. kanibalizmu czy
kazirodztwa. czym innym jest też tolerancja na głoszone poglądy a czym innym
na rzeczywiste zachowania, które wchodzą w kolizję z przyjętym prawem i normami
społecznymi.
ale jeśli już jesteś tak bardzo przywiązana do tej swojej "definicji" to
spróbuj zroumieć co napisałaś :
> Współcześnie rozumiana tolerancja to
> szacunek dla wolności innych ludzi, ich myśli i opinii oraz sposobu życia.
> Szacunek ten przybiera formy wyrozumiałości i życzliwości dla tego, co nie
>musi być naszym udziałem
i niech zabawy przy piwie czy muzyka z lunaparku nie będą musiały byc udziałem
ludzi, którzy chcą w inny sposób czcić pamięć zmarłego.
droga totempotem, twoja przekora przestaje być ujmująca i powoli przestaje mnie
bawić twoja niedojrzałość intelektualna i emocjonalna.
> Nie mam wątpliwości, że po zbudowaniu w Polsce adekwatnej ilości
autostrad
> sytuacja zmieni się i na drogach jednojezdniowych normą dla
wszystkich stanie
> się 90 km/godz, a na autostradach 130 km/godz,
Na jakiej podstawie tak uważasz?
Lepsza nawierzchnia oznacza mniejszą prędkość z jaką poruszać będzie
się kierowca? Coś nie tak, bo oznacza to jednocześnie, że im gorsze
drogi tym szybciej należy jeździć. Obawiam się, że nie masz racji.
> Odpowiedź jest prosta - jeżdżący defensywnie stanowią na drogach
zdecydowaną
> (choć stwarzającą duże zagrożenie)
Nieprawda - jest to niestety śmiechu warta bzdura. Zagrożenie
stwarza ten kto jedzie np nieprzewidywalnie czy "po chamsku"
wpływając na jazdę innych poprzez np wymuszanie pewnych zachowań.
Sam styl jazdy nie ma tu wielkiego znaczenia. Błędem jest też
utożsamianie defensywnego stylu jazdy z powolnością czy byciem
zawalidrogą. I nie sądzę, żeby promowane było zjawisko z definicji
stwarzające na drodze zagrożenie.
> Stanowi ją [normę społeczną - przyp. vladcs] zachowanie WIĘKSZOŚCI
użytkowników ruchu.
Zależy o czym mówimy. Normą społeczną możesz nazwać coś, co jest
ogólnie przyjętą zasadą, na którą dobrowolnie się godzisz. Taką
normą może być jazda 130 km/h na ekspresówce w pewnych miejscach,
zgoda. Zwłaszcza, gdy np infrastruktura na to pozwala, a
ograniczenia są nieadekwatne do rzeczywistości.
wracając do tematu wątku - nie jest jednak normą społeczną zmuszanie
kogokolwiek do przestrzegania innych norm. Poza tym, norma społeczna
nie będąca prawem (a więc nieobowiązująca, ale - jak wyżej -
dobrowolna), nie może być nikomu narzucona. Niestety, ale prawo w
razie kolizji z normą społeczną jest przeważające. Czyli zmuszać
nikogo do jazdy tą ekspresówką z prędkością 130 km/h nie możesz, i w
tym przypadku to, że inni tak by robili, nie jest argumentem.
Powtórzę to co uznaję za swego rodzaju zasadę - jeździć należy tak,
aby nie wpływało to na innych użytkowników ruchu. Jeździsz na własny
rachunek.
Gość portalu: Ewa napisał(a):
> Nie, nie niosę go na plecach, bo do Lasu Kabackiego mogę dojechać ŚCIEŻKĄ
> ROWEROWĄ. A do najbliższej ściezki mam od wyjścia z domu max 3 metry!
No to jestes szczesliwa posiadaczka "wlasnej" sciezki rowerowej.
A co maja zrobic mieszkancy Srodmiescia? Przeciez w centrum sciezek praktycznie
nie ma. Czy zatem oni nie maja prawa do rekreacyjnej jazdy po lasku?
A moze dla nich przywielej rekreacji jest zwiazany z obowiazkowym posiadaniem
samochodu za pomoca, ktorego mozna byloby rower spod domu dowiesc do
najblizszej sciezki rowerowej?
> W Warszawie nie ma dobrze rozwinętej sieci ścieżek rowerowych, ale to nie
> oznacza, że rowerzyści mają prawo jeździć po ulicach
Jednak kodeks mowi co innego. Rowerzysta w obszarze zabudowanym ma obowiazek
jazdy jezdnia.
>...tak, aby utrudniać ruch,
A jaka jest definicja utrudniania ruchu? Ja jak jezdze Jerozolimskimi,
Niepodleglosci, Pulawska i Marszalkowska to nigdy nie utrudniam ruchu. Jade
sobie tak jak Bog przykazal 1 m od kraweznika z predkoscia okolo 25 km/h choc
zdaza mi sie przyspieszyc do 45 km/h ale to chyba nie jest przestepstwo. I tak
jak jade prawy pasem to jak widze stojacy autobus na przystanku to grzecznie
wyciagam lewa reke w odleglosci 50 m przed nim i spokojnie zmieniam pas na
srodkowy. Nastepnie ponownie wyciagam lewa reke i zmieniam pas na lewy i tak
jadac z predkoscia 25 km/h dojezdzam do skrzyzowania, na ktorym to skrecam w
lewo.
> albo po chodnikach w taki sposób, aby ludzie w popłochu musieli odskakiwać. A
> to niestety jest normą!
Ale nie moja. Jak do tej pory chadzajac chodnikiem wraz synem to ja musialem
odskakiwac przed nadjezdzajacym samochodem przy tym o prawie wyrywajac raczke
synowi. Ale czy mialem wybor?
> Czy nie zastanowileś się dlaczego tak dużo ludzi ma pretensje do rowerzystów?
Tak. Dlatego, ze sami nie jezdza i nie znaja specyfiki jazdy rowerem po miescie.
> Wielu rowerzystów wyprawia cuda i stwarza zagrożenie.
I tu sie zgadzam z toba ale jak sie domyslasz ci "cudaczni" rowerzysci niemalze
natychmiast placa cene za swoje wybryki. Jednak jak kierowca zacznie popisywac
sie na drodze to ofiara nie jest on sam lecz najczesciej niewinni ludzie i to
nie koniecznie ci co jezdza rowerami.
> P.S. A propos Kodeksu Drogowego - dobrze by było gdyby panowie szalejący na 2
> kółkach też go respektowali
Motocyklisci takze sa ofiarami wypadkow. Statystycznie na 10 kolizji drogowych
samochod -motocyklista w 8 smierc ponosi kierowca jednoslada.
KONSTYTUCJA! I konstytucyjna rownosc wobec prawa. Tylko o tym pisze. PiSiorki nie moga sobie dla swoich doraznych rozwiazan finansowych, z tego zapisu robic spolki z o.o. Jezeli chca tworzyc dobre prawo, to powinni w tym celu zmieniac ustawe zasadnicza. Jezeli tego nie robia, to znaczy, ze za nasze pieniadze produkuja bubel prawny, ktory uchyli TK. Najpierw wiec powinni napisac w konstytucji o bezplatnym leczeniu z wyjatkiem ofiar wypadkow drogowch. To na pewno dobrze by wygladalo i dalo duze pole do popisu. Gdy znowu zabraknie na cos kasy, to w konstytucji napisze sie np. o bezplatnym nauczaniu z wyjatkiem powiedzmy dzieci pracownikow stacji benzynowych.
W naszym raju nikt mnie nie pyta czy chce korzystac z panstwowej sluzby zdrowia, ale ustawowo jestem zmuszany do placenia za nia. W tej chwili zostane zmuszony do ponownego dofinansowania tego, co powinno byc finansowane z moich podatkow. A to oznacza, ze podnosza mi podatki. A to oznacza, ze znowu oszukali w kampanii wyborczej. Bo obiecywali obnizke. Obciazanie ta podwyzka wylacznie powodujacych wypadki zapewne musialoby podniesc im skladki np. o 1000%, moze o 10000%. Musi wiec dotknac wszystkich, aby bylo mozliwe do udzwigniecia. Na tym polegaja ubezpieczenia. W innym wypadku, jako czlowiek, ktory nigdy nie spowodowal zadnej kolizji, powinienem placic 0 zl OC. Gdy zas spowoduje krakse skladka powinna wynosic 100% szkody. Tylko czy nadal bedzie to mozna nazwac ubezpieczeniem? Ubezpieczenie do pewnego stopnia musi przewidywac, ze krysztalowy ubezpieczony kiedys nabroi. Dopoki tego nie zrobi placi za innych. Inaczej tzw. szkodowosc nie moglaby byc podnoszona o te skromne procenty, ktore z reguly nie pokrywaja wyplaty.
Leczenie ofiar wypadkow jest kosztowne i nie podlega to zadej dyskusji. Dyskusji zas podlega definicja ofiary. To potezne pole do naduzyc. Niedofinansowane szpitale beda naciagaly ilosc ofiar (nie od dzis wiadomo, ze w Polsce leczy sie rowniez nieboszczykow itp.). Jezeli np. gosc ma kolizje. Wychodzi bez szwanku, wysiada z auta, aby opieprzyc sprawce i lamie noge. To ofiara wypadku czy tylko ofiara losu? Za ofiare wypadku placi ubezpieczenie sprawcy, za ofiare losu NFZ. Jak zaklasyfikuje to szpital? Nie pytam jak to bylo naprawde. Pytam co na to szpital? Poza tym, gdy mamy doczynienia z bezsporna ofiara wypadku - ciekawe ilu pacjentow wyleczy sie na ich konto? A moze PiSiorki wraz z ta ustawa wprowadza do szpitali lojalnych kontrolerow, aby ci rozdzialali ofiary wypadkow od ofiar losu. I znajac PiS nie beda musieli znac sie ani na medycynie, ani na ruchu drogowym. Byle byli lojalni.
Jedno nie ulega kwestii. Naklady na sluzbe zdrowia sa za male. Druga bezsporna kwestia jest to, ze w obecnej organizacji, gdzie nikt za nic nie odpowiada, a zawyzanie kosztow nie jest naganne, zadne naklady nie beda wystarczajace. Dopiero powazne rozwiazania systemowe moga pokazac ile naprawde kosztuje lecznictwo. Bo to jest tak:
1. lozek szpitalnych mamy generalnie za duzo, a jednak ich brakuje. M.in. dlatego, ze NFZ refunduje pobyt pacjenta powyzej 3 dni. Aby wiec usunac w pelnej narkozie wrzynajacy sie paznokiec szpital osadza pacjenta na 3 doby. Oczywiscie wypuszcza go nastepnego dnia na jego prosbe, ale w dokumentacji wypis nastepuje po 3 dniach. To tylko taki drobny przyklad. O praktycznym nieistnieniu szpitali 24 godzinnych nie wspomne. Lozek wiec brakuje.
2. leczenie kosztuje tyle samo co ogolnie mowiac na zachodzie, ale lekarze i pielegniarki zarabiaja nawet nie smiesznie. A na tzw. zachodzie straszliwa kwota, ktora pochlania lecznictwo to wlasnie wynagrodzenia oraz rzecz u nas praktycznie nieznana w finansowaniu panstwowum - badania kliniczne. To gdzie wiec sa pieniadze pchane w sluzbe zdrowia?
3. Sprzetu diagnostycznego moze nie jest duzo, ale i tak jest on niewykorzystany. Wszak norma jest wykorzystywanie aparatury przez powiedzmy 6 godzin. Reszte czasu robi w prywatnej klinice ordynatora. Ja tam mu nie zaluje. Niektorzy jednak celowo skracaja czas eksploatacji "panstwowej" na rzecz prywatnej. Nawet moge to zrozumiec. Ciezko im za proponowane pieniadze znalezc woznicy do tej aparatury "panstwowo". A prywatnie bez trudu.
4. dopuki platnikiem za strzykawki jest twor budzetowy czyli szpital wiadomo, ze kwoty na fakturach za ww. sprzet beda mowiac delikatnie wysokie. Dyrekcja zawsze moze powiedziec, ze kupuje tylko najlepsze i sprawdzone. Nie zadnych napiec w zadluzaniu sie. Nie ma wiec zadnych powodow w poszukiwaniu rownie dobrych, ale 5 razy tanszych.
5. itp i tpd.
Zanim wiec podniasa skladki powinni sprywatyzowac sluzbe zdrowia. Oczywiscie z zachowaniem refundacji z NFZ. W wielu placowkach w Polsce to z powodzeniem dziala. Tylko kontraktow jest za malo, bo szpitale panstwowe maja pierwszenstwo... Potem zmiana konstytucji i na koncu ewentualna podwyzka OC. Nie odwrotnie.