logo
 Pokrewne renessmekorupcja w prawie Unii Europejskiejkorupcja w Urzędzie Nowy stawKorupcja w zawodzie pielęgniarkiKorupcja w straży granicznejKorupcja architektura i urbanistykakorupcja w mopsie Legnicakorupcja PolskaKorupcja zagrożeniekorupcja PiSKorupcja w samorządzie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • happyhour.opx.pl
  • renessme


    Lobbying jest naturalną konsekwencją ideologii kapitalistycznej, czy tzw. liberalizmu.

    Nie sposób się mu przeciwstawić tak jak dopingowi w sporcie właśnie dlatego, że jest naturalny.
    Lobbying, dumping - wszystkie chwyty dozwolone.

    Jeżeli jest jakaś siła, która miałaby przeciwstawić się temu to byłaby ona podatna na korupcję, na nadużycia i musiałaby mieć pełnię władzy - a więc byłaby tym czego liberałowie pragną uniknąć.

    Cytat:
    Jestem przeciwnikiem własności wirtualnej :wink: i praw patentowych, a ponieważ bez nich i bez innych interwencji rządu monopol jest niemożliwy; to nie jest obrazek do mnie... Nie masz racji niestety. W kapitalizmie każdy kto ma pieniądze ma władzę i monopol.
    Jeśli chciałbyś założyć biznes bo masz jakiś super pomysł, to przychodzi taki moloch - kradnie Twój pomysł, realizuje go kilkadziesiąt razy lepiej od Ciebie ze 100-krotnie lepszym marketingiem i skuteczniej bo ma na to środki a ty zostajesz z niczym. Już nie mówiąc o innym sposobie pozbycia się Ciebie.
    Wild world.
    Patent był być może próbą przeciwstawienia się temu.

    Cytat:
    No i oczywiście, przykładowo lobbing jest kompletnie antykapitalistyczny Tak jak napisałem wyżej. Lobbying jest naturalną konsekwencją kapitalizmu.
    Cytat:
    a miejsce gdzieś tak 95 % lobbystów jest za kratkami za zdradę wolnego rynku... Haha - "Zdradę wolnego rynku". Wybacz, że się uśmiecham, ale prawdziwego wolnego rynku nie można zdradzić. Jest on mechanizmem w przyrodzie.

    Twoja idea wolnego rynku o której piszesz jest taką samą utopią jak choćby ta moja. By ją skutecznie wprowadzić wszyscy uczestnicy musieliby wykształcić w sobie coś na kształt etyki.

    Gdybyś chciał wprowadzić teraz swój liberalny świat to skończyłoby się to tak jak w książce "Folwark zwierzęcy" Orwella.
    Ktoś musiałby pilnować jego zasad i ten ktoś byłby ponad prawem.



    Wojna to biznes. Bardzo lukratywny. Że to nic nowego? Jasne, ale zdaje się, że ten truizm nie jest zbyt oczywisty dla reżysera - Kevina Macdonalda. Autor udanego i poruszającego „Ostatniego króla Szkocji”, w "Stanie gry" rzucił się na temat korupcji pojawiającej się na styku wielkiej polityki i wielkich korporacji. Jaka szkoda, że tak wiele energii zostało skierowanej na wyważanie szeroko otwartych przez poprzedników drzwi.

    Historia zaczyna się tradycyjnie, wręcz standardowo: jest jeden trup, po chwili pojawia się drugi, a sprawą zajmuje się długowłosy i grubawy Russell Crowe w roli niepowstrzymanego i przenikliwego reportera Cala McAffreya, który powiązuje tragiczne wydarzenia z osobą pewnego kongresmena szybciej, niż zdążycie powiedzieć „American Gangster”. Za szybko. Sprawa jest bowiem rozwojowa i w błyskawicznym tempie zaczyna dotyczyć zbyt wielu ważnych polityków i korporacji, żeby dało się z tego zrobić film wnoszący coś nowego w temacie. Jest to w tym wypadku o tyle trudne, że mimo zgrabnego i spójnego scenariusza reżyser od samego początku podąża utartym tropem kina demaskatorskiego. Tylko czy dziś można zdemaskować korupcję w polityce, nie popadając w banał?

    Macdonald przynajmniej próbuje. Wsparty niezwykle wyrównaną brygadą doskonałych aktorów z Crowe’em, Helen Mirren i Benem Affleckiem na czele (tak, Affleck jest dobrym aktorem, kiedy go przycisnąć) i udanie budującym napięcie podkładem muzycznym (kilka scen zwykłych rozmów, wspartych pulsującą, niepokojącą muzyką Alexa Heffesa, może spowodować dreszcze ekscytacji), wartko prowadzi akcję od jednego punktu kulminacyjnego do drugiego, od jednego zwrotu akcji do kolejnego. Nie jest to w żaden sposób kino sensacyjne, lecz raczej tradycyjnie nakręcony kryminał, jednak błyskotliwe dialogi i kamera prowadzona z ręki wprowadzają do fabuły odrobinę świeżości. Niestety, dobre wrażenie zanika od połowy filmu, gdy intrygujące dziennikarskie śledztwo staje się monotonnym dziennikarskim śledztwem.

    Napięcie zostaje zastąpione pogłębiającym się rozczarowaniem, gdy kolejne dna całej intrygi zostają odsłaniane. Finał wyjaśniający kulisy tragedii, będącej efektem splotu interesów wielkich korporacji, nieuczciwości polityków, małżeńskich namiętności i ślepego posłuszeństwa wojskowych, nie tylko nie jest w stanie zaskoczyć, lecz sprawia zawód może nie przekombinowaniem całej historii, ale tym, że scenarzyści nawet nie postarali się wymyślić czegoś bardziej oryginalnego. Kino zbyt wiele razy przekonywało nas, że władza i korporacje to nic, jeno zepsucie i korupcja, aż w końcu im uwierzyliśmy. Teraz więc można było liczyć na więcej niż powtarzanie utartych sloganów. Całe szczęście, że wyszło elegancko i zgrabnie, jest więc na co popatrzeć.

    Do tego mamy w "Stanie gry" kolejną udaną rolę Russella Crowe’a, który zdaje się, że zaczyna grać role z jednego klucza: był już uczciwym gliną z problemami, rewolwerowcem z sumieniem, bezwzględnym rekinem finansjery o miękkim sercu, a teraz jak widać gra kolejnego idealistę z niezbyt szlachetną przeszłością. Australijski aktor jest jednak na tyle utalentowany, że szablonowe postacie potrafi nasycić porywającą intensywnością i naturalną charyzmą, więc nie ma co się skarżyć. Mimo wszystko przydałaby jakaś zmiana aktorskiego emploi i to szybko, no bo ile można to samo…

    Mimo tego wszystkiego warto docenić film szkockiego reżysera z jednego powodu. Starcie zaciekle walczącego o prawdę dziennikarza (a w zasadzie pary dziennikarskiej, bo jeszcze jest śliczna Rachel McAdams) z wojskowymi firmami i politykami odsłania dość nieoczekiwanie zaskakującą prawdę. Trudno ocenić, czy to celowy zamysł reżysera, czy wyszło mu to niechcący, ale w pewnym momencie nie sposób uciec przed wnioskiem, że wszyscy oni są siebie warci. Korporacje walczą o gigantyczne kontrakty i wielkie pieniądze, politycy, którzy powinni to kontrolować, pozwalają uwikłać się w niezdrowe układy, z drugiej zaś strony jest czwarta władza, z zapamiętaniem usiłująca odsłonić prawdę. I ta zaciekłość zaczyna budzić wątpliwości, bo bohaterowie w pogoni za prawdą nieustannie uciekają się do mniej lub bardziej legalnych i etycznych środków, byle tylko zdobyć informacje. Czy robią to jednak w imię szlachetnej prawdy?

    Wątpliwości pogłębiają się, gdy na scenę wkracza Helen Mirren w roli naczelnej dziennika walczącego o przetrwanie na prasowym rynku, uzależniona od nowych inwestorów i skupiona na tym, aby publikować wiadomości „szybciej” od konkurencji, niekoniecznie „rzetelniej”. Z drugiej strony jest dziennikarska para głównych bohaterów, za wszelką cenę usiłująca wykryć całą aferę, byle tylko zdążyć przed zamknięciem numeru. W pewnym momencie jeden z bohaterów pyta Cala, na czym zależy mu bardziej: na prawdzie czy na artykule, którego sensacyjność przyćmi jego moralizatorskie walory. Brak odpowiedzi na postawione pytanie jest tutaj bardzo wymowny. Sugestia, że wszyscy są zamieszani w mniejsze lub większe spiski, jest nienowa, jednak wplątanie w ten układ niezależnego dziennikarstwa, które tak naprawdę od dawna nie jest niezależne, jest miłym zaskoczeniem. Czyżby czwarta władza oberwała rykoszetem od zdolnego reżysera? Świadomość, że każdy ma coś na sumieniu, nie jest zbyt wesoła, ale prawdopodobna. W tym względzie szczerość filmu wydaje się być wiarygodna.

    6/10

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zabaxxx26.xlx.pl